poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nowy Rok bieży...

I cóż, za niecałą godzinę zmieni się jedna cyferka w naszej milenijnej dacie, powiesimy sobie nowe kalendarze i wyślemy smsy z życzeniami "szczęśliwego nowego".

Ulice opustoszeją, a o sylwestrowej imprezie świadczyć będą pozostawione na chodnikach korki od szampana i nieco nadpalone patyki po fajerwerkach. Znowu pewna kwota uleci z dymem, znowu co niektórzy będą przeliczać, ile to dzieci można byłoby wykarmić za taką kasę. W telewizji obejrzymy widowiskowe niebo nad Operą w Sydney, jeśli się poszczęści, może uda się znaleźć też paryską Wieżę. Dowiemy się, ileż to było wypadków, spowodowanych przez upojonych sylwestrową nocą kierowców i pieszych, media nie oszczędzą nam też widoku urwanych - lub choć uszkodzonych - górnych kończyn. Setki podsumowań, statystyk, taaak, dorośli kochają liczby. A przypadkowi przechodnie opowiadać nam będą o swoich noworocznych postanowieniach, których, jak co roku, i tak nie dotrzymają.

Może trzeba zapytać: na co ta cała poświąteczna szopka?...

Kiedy byłam mała, lubiłam siadać w łazience na brzegu wanny i patrzeć na malującą się mamę, tuż przed wyjściem rodziców na sylwestrowy bal, nie mogąc się doczekać, kiedy to ja kupię sobie prawdziwe szpilki, prawdziwą szminkę i prawdziwą sukienkę. Wreszcie nadeszła ta chwila i sama zaczęłam wychodzić.

Ale w tym roku jest inaczej. Tym razem jestem w domu i mój Mały Książę od niespełna godziny śpi w swoim łóżeczku. Ktoś powiedział, że będę miała smutnego Sylwestra. Nie jest smutny. Bo? Chwile spędzone z tym, kogo się naprawdę kocha, nigdy nie są smutne. Nigdy!

***

A teraz czas na życzenia. Życzę Ci, byś zawsze był/była sobą. Nigdy nie staraj się kopiować kogoś innego! Znajdź to, czego szukasz i nie wahaj się wyrzucić tego, co zbędne - w ten sposób zrobisz miejsce na nowe. Spełniaj marzenia - swoje i bliskich Ci osób, radość w ich oczach będzie tego warta. Bądź szczęśliwy/szczęśliwa każdego dnia, ciesz się codziennymi drobiazgami. Znajdź czas na to, na co Ci go zawsze brakowało, czytaj książki, słuchaj muzyki, patrz w gwiazdy, spotykaj się z ludźmi.

Po prostu - żyj swoim życiem i ciesz się nim.

I zostań ze mną. ;)

niedziela, 16 grudnia 2012

Labirynty zimowych nocy

W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujętych z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawędzie zmierzchów, gdy miasto rozgałęziało się coraz głębiej w labirynty zimowych nocy, z trudem przywoływane przez krótki świt do opamiętania...

Taksówka z zawrotną prędkością mija kolejne światła. Zawrotną? A może wcale nie, i po prostu w takim stanie psychofizycznego półsnu każda prędkość wydaje się zawrotna? Czerwone, pomarańczowe, zielone, zmieniające się jak kameleon... Wreszcie rusza. Migotanie świateł, spotęgowane migotanie w głowie. Mokry asfalt odbija kolejne mrugnięcia. A obklejona na kolorowo taksówka mknie, kierowca trzyma kurczowo kierownicę, jak gdyby chciał wymusić na niej coś jeszcze więcej niż posłuszeństwo kół na kolejnych łukach.

Mijamy rondo, tak, proszę na nim zawrócić, cholera, nie tutaj, kierowca cofa, wiem, przepraszam pana, wprowadziłam pana w błąd, trzeba zawrócić trochę dalej, jestem jeszcze słabym kierowcą. Facet uśmiecha się jednym kącikiem ust, ach, te kobiety za kierownicą, pewnie myśli, jestem o tym przekonana. Nie, wszystko uregulowane, nie trzeba już płacić.

Wreszcie wysiadam, lekki podmuch chłodnego powietrza przyjemnie chłodzi rozgrzane czoło, oddycham głęboko i wreszcie namacalnie rozumiem, co Schulz miał na myśli mówiąc o labiryntach zimowych nocy.

Grudniowe światło warszawskiej nocy wyolbrzymia wszystkie kształty. Znana tak dobrze ulica nagle staje się szeroka jak rzeka, leniwie tocząca swoje wody, a to z powodu braku przejeżdżających samochodów. Jeśli już jakiś się pojawia, bardziej przypomina samotnego rekina niż ławicę małych rybek. Rekin w rzece? Ach, te zimowe noce... Można zgubić się w tych nocnych labiryntach, choć podwórko przed kremową kamienicą z numerem 194 wyolbrzymiało niezmiernie, wygląda jak morze, szukam linii horyzontu na tym śnieżnym widnokręgu. Z niedowierzaniem rozglądam się dokoła, to na pewno tu mieszkam? Taksówkarz się pomylił? Skąd ta przestrzeń? Niebo zawieszone wysoko ponad moją głową, wydaje się tak ogromne, w niczym nie przypomina tego widzianego kilkanaście godzin wcześniej, ciężkiego, spadającego na ziemię i głowy przechodniów w postaci ostrych igiełek lodu, przenikającego przez wszystkie warstwy ubrania, do głębi ludzkiego jestestwa.

Wszystko wokół wyolbrzymiało, kształty rozlały się i chciwie zajmują otwartą przestrzeń, a może to ja zmieniłam się w coś małego, drobnego i kruchego, jak lód na stawie w Parku Skaryszewskim?...

Wisła mruga zamarzniętymi oczkami.

Labirynty zimowych nocy...

niedziela, 2 grudnia 2012

Światło w ciemności świeci...

Ci, którzy żyją Nadzieją, widzą dalej.
Ci, co żyją Miłością, widzą głębiej.
Ci, którzy żyją Wiarą, widzą wszystko w innym świetle.
- Lothar Zenetti

***

Jednego z letnich wieczorów, dawno temu, przyszła chwila zastanowienia, jak wyglądałby świat, moje, twoje, nasze życie bez Niego. Potem - sen, będący odpowiedzią na tę myśl. Wszędzie panowała ciemność i atmosfera śmierci. Nieistotne, kto umierał i w jaki sposób. To była taka wszechobecna pustka...

Ale jednocześnie całkowite poczucie bezpieczeństwa, bez jakiegokolwiek lęku. Ktoś był cały czas przy mnie. W pewnym momencie zobaczyłam białą świecę. Płonącą pięknym, smukłym, świetlistym płomieniem. Patrzyłam i czułam jej ciepło. Chwilę później myślałam, że zgasła. Wtedy usłyszałam delikatny, cichy i spokojny głos, który nie należał do mnie. Powiedział: „Ta świeca, ten płomień, to twoja wiara w twoim życiu. Raz jest taka silna, świetlista, a teraz myślisz, że świeca zgasła. Przypatrz się, ona nie zgasła, ale migocze. Tak jest z twoją wiarą, ona słabnie, ale nigdy nie gaśnie. I Ja wtedy jestem ciągle z tobą”. 

***

Od jutra Roraty.

Nikłe światełko rozświetlające ciemność, ogrzewające zimny poranek swoim ciepłem. 
Gwar rozmów w studenckiej sali, szybkie śniadanie i bieg na zajęcia. 

Nareszcie! Bo nie mogłam doczekać się tego Czekania

Najwyższy szczyt niecierpliwości...

wtorek, 6 listopada 2012

Zagubione dziecko

Dawno, niedawno, daleko, niedaleko, w chatce na skraju lasu, żyła sobie mała dziewczynka. Chodziła do podstawówki, miała same dobre oceny, potem gimnazjum, liceum i wreszcie wylądowała na studiach, gdzie z dala od opiekuńczych skrzydeł rodziców, powoli zaczęła budować własne życie.

Za jedno ze swoich haseł przewodnich uznała żołnierską samodyscyplinę: codzienne wstawanie o tej samej godzinie, co do minuty, bez ustawiania drzemki w telefonie, codziennie to samo śniadanie, zamykanie mieszkania na klucz mniej więcej o tej samej porze. Bez względu na wszystko. Stawiała sobie wymagania nawet wtedy, gdy otoczenie niczego od niej nie oczekiwało.

Pytanie: jak długo tak można?...
Odpowiedź: długo...

Ale pewnego dnia zabrakło jej sił. Zobaczyła, że kolorowa bańka, w której żyła, prysła, a świat przestał być tak wielobarwny. Zaczęła kwestionować swoje ideały, a najważniejsze zasady, którymi żyła, straciły na wartości. Świat okazał się złym, w którym matki zabijają swoje dzieci, nie tylko te nienarodzone. Gdzie w telewizyjnym potoku reklam pojawiła się ta z końcem świata, wybuchającą kulą ziemską i datą, na którą wszyscy będą spoglądać już za kilka tygodni. Nadzieja zaczęła umierać wraz z napotkanym kolejnym bezmyślnym człowiekiem. Czuła się jak mrówka rzucona na szyny, która nie może zrobić nic w obliczu pędzącego pociągu.

Zabrakło jej sił, ale potrafiła je odnaleźć. W przerwie między wykładami na uczelni poszła tam, gdzie jeszcze bije serce Chopina. Minęła kolumnę, kamienna posadzka głuchym echem odbijała stukot obcasów. Wreszcie nasza dziewczynka, a w zasadzie już: dziewczyna, przyklękła i przez chwilę patrzyła w mały, biały punkt. Czuła, jak jej zmarznięte serce napełnia się tak dobrze znanym światełkiem. Nadzieja wróciła.

Coś się zmieniło? Nie, świat nadal jest zimny i szary, a ludzie ranią i zawodzą. Ale nasza dziewczynka znowu ma nadzieję, która ogrzewa ją jasnym płomieniem.

Potem poszła do kawiarenki, usiadła z przyjaciółką, zamówiła cynamonową czekoladę i wielkie karmelowe ciacho.

Kiedy wróciła do domu po ostatnim wykładzie, na którym przespała kilkanaście dobrych minut, nie zrobiła żadnej z zaplanowanych rzeczy, wykreślając pieczołowicie kolejne punkty ze swojego kalendarza. Zamknęła pożółkłe strony starej książki. Bolała ją głowa. Położyła się na łóżku, okryła ciepłym kocem. Zasnęła. Kolejno wracały jej współlokatorki, proponowały herbaty, kawy, tabletki, siedziały przy zgaszonym świetle, chodziły na palcach, a wszystko tylko po to, by jej nie obudzić. Jak ciche anioły. Po trzech godzinach zmartwychwstała. Poszła do sąsiadów, gdzie dostała od chłopaków ogrooomne krówkowe lody i szarlotkę.

Teraz już ma nie tyle światełko, co promienieje i może przekazywać je dalej. Życie znowu jest piękne, nabrało czerwonych rumieńców.

Każdy z nas ma w sobie takie wewnętrzne dziecko, którym trzeba się zaopiekować. Nie można być dla siebie najsurowszym rodzicem, pilnującym przestrzegania wszystkich zasad i wprowadzającym żołnierską dyscyplinę. Czasami trzeba sobie zwyczajnie odpuścić, zrobić urlop, nawet jeśli tylko kilkugodzinny, listopadowy. Odetchnąć, przecież tlen jest tak niezbędny do życia. Choć czasami trzeba zwyczajnie zmienić powietrze lub nieco przewietrzyć. Wyrzucić zasuszone kwiaty.

Może i świat jest zły, ale mamy w sobie dobroć, którą można przekazać dalej. Każdy z nas ma w swoich dłoniach świeczkę, która czasem może zgasnąć. Tylko niektórzy są naprawdę silni, mają w dłoniach zapałki i potrafią nie tylko rozpalić swoje światło, ale jeszcze innych. Większość może tylko podawać je dalej, a gdy małe światełko zgaśnie, odpalić je od kogoś innego. Nikt nie jest samotną latarnią...

poniedziałek, 22 października 2012

Policzyć się z czasem

Doba ma 24 godziny - tak przynajmniej jest definiowana jako legalna urzędowa jednostka czasu. Niby związana z obrotem Ziemi, a jednak nie, bo ten trwa 23 godziny 56 minut i 4,091 sekundy. Kolejny prezent od władzy, prawie 4 minuty, merci Seigneur!

Czasami możemy sobie ponarzekać, że to za mało, ale nawet gdyby miała 26 godzin, to i tak by nie wystarczyło.

"Gdy nie możesz dodać dni do swojego życia, dodaj życia do swoich dni". Od podstawówki wiadomo, że dodawanie jest przemienne. Analogicznie: jeśli nie możesz dodać sobie godzin do zrobienia jakichś rzeczy, zwiększ sobie liczbę zajęć na godzinę.

Brzmi paradoksalnie i nie tak ładnie jak poprzednia wyróżniona sentencja, jednakże mocniej trzyma się ziemi. Zapytaj kogoś, kto studiuje lub studiował dwa kierunki. Nieustanna gonitwa z jednych zajęć na drugie, sto rzeczy do zrobienia wieczorem po powrocie, a milion na weekend. Kolejka ludzi, z którymi chciałoby się spotkać i miejsc, do których ma się ochotę zajrzeć. Jakimś dziwnym japońskim sposobem (jako-tako) dajesz sobie ze wszystkim radę.

Aż w końcu nastaje ten piękny dzień i... rezygnujesz. "To nie to, czego się podejmujemy, ale to, z czego rezygnujemy czyni nas bogatymi", powtarzam za Henrym Wardem Beecherem.

A zatem: zostawiasz jeden kierunek, rezygnując z drugiego dyplomu i niepodporządkowując się tym samym modzie na bycie dwukierunkowcem. I co dalej? Masz więcej czasu? Ha, to wcale nie takie proste. Bo... nagle angażujesz się w tysiące innych rzeczy. Tak, spotykasz się z ludźmi, spacerujesz spokojnym krokiem w parku, tak, wychodzisz do teatru, kina etc., czytasz książki (nie tylko te na zajęcia!), uczysz się języków obcych, a tak w ogóle to imprezujesz co jakiś czas w tygodniu i nie wydajesz fortuny na kawę ani na zapałki, bo nie musisz już podpierać powiek na nudnym wykładzie. I nadal brakuje ci tego czasu, zwłaszcza na to, co naprawdę istotne. To właśnie jest nasz problem: skupiając się na tym, co pilne, odkładamy na bok to, co ważne.

Dorośli mówią, że nigdy nie będziemy mieli tyle czasu, co teraz, na studiach. A zatem: good luck, bonne chance, moi drodzy. Strata czasu jest nieodwracalna. Do dzieła! ;)

piątek, 19 października 2012

Luźno o związkach

Zastanawia mnie deklaracja wielu osób, że w budowaniu związków wygląd tej drugiej osoby nie jest tak istotny. Nie? Tylko dlaczego potem słychać z tak wielu ust: "taki przystojny, a ona? gruba, mała, nieumalowana i z odrostami"??? Lub: "co ona widzi w tym karzełku, sama jak modelka, mogłaby być z każdym"? Skoro ten wygląd nie jest AŻ TAK ważny i podobno w końcowym rozrachunku i tak najbardziej liczy się charakter, to po co potem komentujemy - nawet jeśli tylko w myślach - mijane na ulicach pary?... Zostawiam was z tym pytaniem.

Dużo osób mówi też o tym, że ta jedyna osoba musi mieć w sobie to tajemnicze "coś". Kolejna pułapka. Szukając tego "czegoś", przegapiamy to, co najważniejsze. Dlatego, że nie wiemy, czego szukamy. Gdy już jednak "coś" znajdziemy, odprawiamy z kwitkiem, bo "coś" okazuje się być wadą niewybaczalną. A tymczasem szukasz konkretnej cechy, konkretnego człowieka. Dla mnie najważniejszy może być błysk w oku, umiejętność życia z pasją beze mnie. Tak, beze mnie. Bo moim zdaniem człowiek musi być silny i mieć swoje życie, którego będziesz częścią, co prawda najważniejszą, bo najbardziej kochaną i szanowaną, przenikającą każdą płaszczyznę życia, ale jednak nie całością samą w sobie. W ten sposób świat nigdy nie runie, nawet jeśli tej drugiej osoby w tym naszym świecie już więcej nie będzie. 

Czy to właśnie jest - jakże słynne - szukanie ideału?... Nie. To tylko wytyczenie pewnych granic co do relacji, a nie człowieka. O ile człowieka nie można zmienić w chodzący ideał, to można pracować, by to, co cię z nim łączy, było jak najbliższe ideałowi.

Egoistą można być także w szukaniu miłości. "To nie ten", "to nie ta". Albo nie masz pewności, co też bardzo cię przytłacza i stawia w niekomfortowej sytuacji. A wiesz, co? Myślę, że można by spróbować od innej strony. Postaw się w roli tej drugiej osoby i zrób wszystko, by pomyślała, że to TY jesteś właśnie tą wyjątkową osobą, której szuka. Wtedy - w rewanżu i z obawy, by cię nie stracić - ten ktoś także będzie zachowywać się jak miłość ze snów i... wszystko będzie bardzo proste. ;) Jasne, nie jesteś ideałem, ale zawsze możesz starać się, by twoje relacje - bez względu na ich typ - były wzorcowe. Życie jest krótkie, nie liczy się ilość, ale jakość.

Choć - być może - zabrzmiało to jak jakaś wyrachowana strategia lub jedna z zasad marketingu, to... jednak to prawda. Bo nie ma ideałów. Jest tylko człowiek. I Bogu dzięki, bo życie z ideałem, białe wino do obiadu i codzienne kolacje w blasku świec naprawdę bardzo szybko powszednieją, a zaczyna się tęsknić się za zwykłą jajecznicą i herbatą w choćby wyszczerbionym kubku... Ale za to z kimś, kto zna twoje wady, a jednak nie uciekł. I vice versa.





PS Słowa libańskiego poety Kahlila Gibrana dla nowożeńców:

"Kochajcie się wzajemnie, 
lecz niech wasza miłość nie stanie się więzieniem - niech będzie raczej morzem falującym od brzegu duszy do brzegu. 
Napełniajcie wzajem wasze kielichy, lecz nie pijcie z jednego kielicha. 
Dzielcie się chlebem, lecz nie jedzcie z jednego bochenka. 
Śpiewajcie, tańczcie i bądźcie radośni, lecz niech każde z was będzie samo, jak same są struny lutni, choć każda drga tą samą muzyką. 
Bądźcie razem, lecz nie nazbyt blisko, albowiem filary świątyni stoją oddzielnie".

poniedziałek, 15 października 2012

Money, money, money, must be funny...

Wiem, że normalnie każdy o tej porze raczej śpi, zwłaszcza, że jutro mamy poniedziałek, tyle że ja koniecznie chciałabym podzielić się moimi wnioskami na temat... finansów.

Uważam, że wiedza, którą zdobywamy na studiach (bez obrazy dla moich Polonistów!) nijak ma się do szkolnej rzeczywistości. To znaczy? Nie będziemy opowiadać uczniom o manifestach Świętochowskiego ani oprowadzać po ciemnych zaułkach polskiej składni, musimy za to pokazywać im świat wartości - wszystko to, co w życiu jest naprawdę ważne.

I tak, na jednej ze swoich lekcji w podręczniku pod tekstem znalazłam polecenie: "pieniądze szczęścia nie dają, uzasadnij". W tym momencie trzeba wytłumaczyć szóstoklasistom, dlaczegóż to zdanie jest prawdziwe. Pomijam fakt, że nie każdy nauczyciel (dorosły) tak uważa. Co więcej, w klasie są uczniowie z niezamożnych rodzin, których rodzice prawdopodobnie ledwo wiążą koniec z końcem. Dzieciom wydaje się, że przypływ gotówki znacznie poprawiłby poziom ich zadowolenia z życia - właśnie, zadowolenia, ale czy samo zadowolenie to już szczęście?...

Nie zgodzę się z Mademoiselle Coco i nie zawtóruję jej w twierdzeniu, że "ok, pieniądze nie dają szczęścia, ale za to zakupy..." Zostanę przy staroświeckim: szczęścia kupić nie można, kropka. W mojej ulubionej książce pt. "Mały Książę" jest takie zdanie, że ludzie nie mają przyjaciół, bo nie można ich kupić w sklepie. Otóż to, są rzeczy na tym świecie, które nie są zależne od stanu naszego portfela. Nie trzeba płacić za widok kolorowych liści, babie lato łapie słoneczne promienie bez względu na aktualny kurs euro, jabłka spadają z drzew nawet przy wzroście cen, a jelenie biegnące leśnymi ścieżkami nie zastanawiają się, czy im się to opłaca.

W dzisiejszej (wczorajszej, hmmm niedzielnej) Ewangelii Jezus spotyka bogatego chłopaka przestrzegającego wzorowo wszystkich przykazań, a zatem idealnego kandydata na apostoła. Na nieskazitelnej postaci jest jednak dosyć głęboka rysa - facet jest tak bogaty, że nie potrafi przestać o tym myśleć, a co dopiero z tego zrezygnować. Nawet dla samego Boga. Odchodzi smutny, a Jezus za nim nie biegnie, szanuje jego wybór. Potem mamy znamienny tekst, że łatwiej będzie wielbłądowi przejść przez ucho od igły niż bogatemu pójść do Nieba. (Słowa znane i oklepane, wielbłąd, igła etc., ale przypomnij sobie, z jakim trudem czasami przychodzi nawleczenie nitki i jak potężne są te garbate zwierzaki)... Dlaczego ten ubogi Cieśla czepia się bogatych? A no dlatego, że nie widzą tego, co w życiu najważniejsze. Świat nie kręci się jak brzęczący na chodniku pieniążek, nie jest płaski jak moneta, ale kulisty, jak głowa drugiego człowieka.


Mądry człowiek ma pieniądze w głowie, a nie w sercu. Nie można pozwolić, by to one zawładnęły naszymi uczuciami, postawą, by stały się wartością samą w sobie. Albo nawet niezbędnym do osiągnięcia szczęścia środkiem. I wiecie co, myślę, że naszymi ulicami spaceruje wiele takich Kajów, którzy zamiast szkiełka lodu od Królowej Śniegu mają w oczach kolorowe banknoty. Przypomnijcie sobie, co zrobiła Gerda, to bardzo cenna (sic!) wskazówka.

środa, 10 października 2012

Złamana szpilka

To nieprawda, że w życiu jest się człowiekiem sukcesu lub ofiarą losu, że trzeba określić się jako mieszkaniec jednego z biegunów. Weź do ręki globus, a poza biegunami zimna znajdziesz jeszcze kilka stref pośrednich.

Są takie dni, gdy nie masz ochoty wyjść z pokoju, ha, najchętniej bezczynnie leżałoby się na łóżku z głośną muzyką przepływającą ze słuchawek prosto do włókien nerwowych, by w ten sposób wspomóc nadwątlone - psychiczne - siły.

Każdy ma takie dni, pytanie tylko, jak sobie z nimi radzić?... Kiedy pomysł pracy z marzeń pękł jak mydlana bańka i rozprysnął się na setki internetowych ogłoszeń, kiedy dopijasz zimną kawę, bez zaangażowania śledząc losy filmowych (opcjonalnie: książkowych) bohaterów, tak bardzo ci przecież obojętne, kiedy masz serdecznie dosyć kogoś ze swojego otoczenia, kiedy nagle zauważasz, że ulubiona para butów ma nieodwracalnie obdarte czubki - trzeba zamknąć się w czterech ścianach?...

Nie. C'est la vie et c'est tout. Takie jest życie. Wzloty i upadki. Jednego dnia kompletnie nie potrafisz ułożyć sobie włosów, a tusz do rzęs dziwnym trafem odbija się na powiekach, o nierównej kresce już nie wspominając, za to drugiego - wstajesz rano i widok w lustrze nie przyprawia cię o migotanie przedsionków ani o jęki rozpaczy.

Podobno każda sytuacja ma jakieś wyjście, hm, buty można oddać do szewca, pieniądze mają to do siebie, że zawsze da się je jakoś zorganizować (albo oszczędzić, bo czy naprawdę trzeba pić kawę w kawiarni każdego dnia?...), a całe wielkie zamieszanie i warszawskich dementorów (o tym innym razem) zostawić hen, daleko, wyjeżdżając na weekend do domu czy gdziekolwiek indziej.


Damy radę? Tak, damy radę. Musimy się wspierać, przed nami listopad. ;)


"Kończ każdy dzień tak, aby móc się z nim rozstać. Zrobiłeś, co mogłeś. Bez wątpienia zakradły się jakieś błędy i niedorzeczności. Zapomnij o nich, gdy tylko będziesz mógł. Jutro będzie nowy dzień. Rozpoczynaj go należycie, ze spokojem, ze zbyt wielką ufnością ducha, by mogły na nim zaciążyć twoje dawne głupstwa".
  - Ralph Waldo Emerson

środa, 3 października 2012

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły...

Myślałam, że będzie inaczej, że zmieniło się tak wiele, że dzieci są inne i nauczyciele nie do poznania. Myliłam się, bo choć zmienił się kolor ścian i liczba ławek w klasie, to serce mojej podstawówki nadal bije tym samym rytmem, nie okazując zmęczenia ani stanu przedzawałowego.

Po 3 tygodniach spędzonych w szkole - dwóch bacznego obserwowania każdego kroku mojej dawnej polonistki i jednego samodzielnego prowadzenia zajęć z uczniami - stwierdzam, że... to jest to. To, co chciałabym robić.

Dzieci są proste. Dziewczynka z czwartej klasy po lekcjach pokazuje mi swoje rysunki i pyta o zdanie. Następnego dnia dostaję namalowany kredkami bukiet maków, moich ulubionych "rysowanych" kwiatów, który obiecuję oprawić sobie w ramkę. Po podyktowaniu tematu, natychmiast słyszę pytanie, czy można go podkreślić. Robimy ćwiczenia w zeszytach ćwiczeń, jedna z dziewczynek dopiero po zrobieniu pierwszego orientuje się, że... ma ćwiczenia do matematyki. Przeszukuje plecak, by po chwili oznajmić z ogromnym zaskoczeniem w głosie: "proszę pani, nie ma mojego zeszytu ćwiczeń, a wkładałam go rano do plecaka!!!".  Sprawdzam ich zeszyty z pracą domową - ułożenie dialogu Łucji z Tumnusem - i czytam, że dziewczynka uprzejmie proponuje faunowi zwiedzenie swojej szafy. ;)

Szósta klasa jest kompletnie inna - choć trudna, to uwielbiam prowadzić u nich lekcje. Mają spore braki, które można uzupełnić. Są wyzwaniem, które trzeba podjąć - daje ogromną satysfakcję. Nie brakowało nam śmiesznych sytuacji: na pytanie, co znaczy związek frazeologiczny "być w czepku urodzonym" usłyszałam odpowiedź, że... świetnie pływać. :)

Wiecie co, chcę być nauczycielką, chcę uczyć polskiego, ale przede wszystkim - myślenia. Tak, myślenia.  Planowania, wytyczania celów. Snucia marzeń, bo tego właśnie brakuje tym dzieciakom. Wybiegają wesoło ze szkoły i... właśnie, co dzieje się potem?... ... ...

poniedziałek, 24 września 2012

3 tygodnie temu...

Koleżanka-blogerka dodała moje Codzienne Drobiazgi do swoich ulubionych, link znajduje się zaraz po lewej stronie jej bloga wraz z datą mojego ostatniego wpisu. Ze zdumieniem zauważyłam, że... nie pojawiło się u mnie nic od 3 tygodni.

Dlaczego?  "Puste dni, puste noce", parafrazując Miłosza?? Brak czasu, pomysłów, inspiracji??? Nie tym razem, nic z tych rzeczy. Ot tak, po prostu. Czas pędzi jak szalony, a może to ja jestem gdzieś daleko w tyle, w innym miejscu, w innym czasie?

Bo chodzi o to, że nie każdy tekst pojawia się pod opuszkami palców równocześnie ze świtającą myślą. Czasami trzeba z nim pochodzić, myśleć o nim, czuć, jak dojrzewa gdzieś w głębi, staje się coraz pełniejszy, może też bardziej przemyślany, uporządkowany. Dojrzały jak czerwone jesienne jabłko. Potem skapuje niebieskimi kropelkami atramentu na papier lub skacze czarnymi literkami w trzymanym na kolanach laptopie. Staje się wyblakły lub odbija się w cudzych oczach.

Od poniedziałku kolejny rok studiów, ostatni licencjackich, szósty (?!) mieszkania poza domem. Znowu wszystko stanie się systematyczne, poukładane i poustawiane. Kolejny początek roku, tym razem bez nowych zeszytów, piórników i książek. Kupię sobie kolorowe kredki, ostro zatemperowane i pachnące drewnem ułożę w bukiet i postawię na biurku w czerwonym kubeczku. A w deszczowe dni będę malować tęczę lub maki i wysyłać w kolorowych kopertach. Pomalujmy sobie ten świat. ;)

piątek, 31 sierpnia 2012

TO miasto...

- Gdybyś mogła być teraz w jakimkolwiek miejscu na świecie, poza Twoim krajem, gdzie teraz byś była? - pytanie zadane przez poznanego Francuza. - W Paryżu, odpowiadam bez namysłu. - Jesteś niemożliwa, mogłabyś być wszędzie i wybrałabyś akurat to miejsce, w którym jesteś??? - Tak, bo to od zawsze było moim marzeniem. - Pogratulować, masz 21 lat i spełniłaś swoje wielkie marzenie, brawo.

Tak, to prawda, ale to nie było największe z moich marzeń.

Po raz pierwszy byłam w Paryżu 15 lat temu. Po powrocie, w przeciągu kilku lat, pewnie setki razy oglądałam zdjęcia z tamtej wycieczki. Rok temu wróciłam, całkiem sama, próbowałam napatrzeć się "na zapas", uwielbiałam to miejsce. Tego lata poznałam Paryż jeszcze bliżej, zakochałam się i mogłabym być Twoim przewodnikiem: fontanny na Trocadero i Statua Wolności w pobliżu Wieży Eiffle'a, Luwr, Orsay, Centrum Pompidou, Moulin Rouge i sexshopy na Montmarcie, Łuk Triumfalny i szalenie drogie butiki na Champs-Elysees, Katedra Notre-Dame z wpatrzonymi w ciebie gargulcami, zapierające dech witraże w Sainte-Chapelle, salsa pod gołym niebem, malarze i sprzedawcy starych książek nad Sekwaną... Chciałabym wziąć Cię ze sobą na spacer. Niektóre miejsca są zbyt piękne, by podziwiać je samemu.


"Paryż - miasto sklepowych wystaw, stworzone do spacerów. Miasto eleganckich kobiet, ciągłego gwaru, przygaszonych świateł, wytwornych perfum, rozbrzmiewających śmiechem kawiarni, rozgorączkowanych, subtelnych młodzieńców. W roku 1900, 1902 i 1906 było to miasto Toulouse-Lautreca, prostytutek i stukającego pod obcasami bruku na Polach Elizejskich, zwariowane miasto belle époque, pomalowanych na czerwono ust i charlestona. Ludzie bawili się jak szaleńcy, bo wtedy jeszcze szaleńców nie brakowało. Wieża Eiffla ze swoimi siedmioma milionami nitów wznosiła się trzysta metrów nad ziemią."
(Coco, Cristina Sanchez-Andrade)


Paryż? To także nastrojowe kawiarnie, drogie restauracje, malownicze uliczki... Weszłam ze znajomym do jednego z pubów, "Illegal Magic Club". Za barem... chłopak w czerwonej koszulce z białym orłem i wielkim napisem POLSKA. Nie wierzę własnym oczom. - Mówisz po polsku?! - pytam po francusku. - Nie. - To dlaczego nosisz koszulkę z naszym orłem?! - pytam już nieco podejrzliwie, no cóż, poza krajem zawsze jest się bardziej patriotą i broni się honoru oraz czci swojego państwa. - Uczę się polskiego, byłem w Krakowie. - Ok, zamawiamy i siadamy przy jednym ze stolików. Rozmawiamy. W pewnym momencie... słyszę znaną melodię i przez moment zastanawiam się, skąd ją znam. "Kupiłem sobie dżiny, buty, czapkę i paaas...", z głośników dobiega głos Kukiza. Robię wielkie oczy ze zdumienia, mój rozmówca oczywiście nie rozumie o co chodzi, ja zaczynam się śmiać, uśmiechnięty barman pokazuje uniesiony kciuk. Potem: "W dzień gorącego lata", "Czarny chleb i czarna kawa"... Kawałek Polski w samym centrum Paryża. Wychodząc, dziękuję barmanowi i nie mogę przestać się śmiać. Cudowna niespodzianka po całych tygodniach spędzonych w kraju Moliera.

Jeśli chodzi o koszty... Nie przeliczaj euro na złotówki, bo inaczej nie zjesz gałki lodów za 3 euro, nie wypijesz mojito (za 10), nie zjesz obiadu (za 15)...

Mężczyźni? Jeśli we Francji jest kryzys, to ekonomiczny, bynajmniej nie męskości. Wysiadam ze swojego autokaru (tak na marginesie, ekhem hem, po 26 godzinach jazdy...), wsiadam do metra, młody chłopak od razu pomaga mi z moją walizką, potem mam przesiadkę, idzie ze mną, a na moje "merrrci, jest pan bardzo uprzejmy", odpowiada, że to normalne, że chłopaki zawsze pomagają dziewczynom. A setki komplementów i pytań o samopoczucie naprawdę pozwalają poczuć się dowartościowaną kobietą... ;)

A język?... Wspaniale znać francuski, można porozmawiać o wystawionych nad Sekwaną obrazach z ich autorami, a nawet dostać jakieś w prezencie... Dostałam dwa świetne szkice, pierwszy - Wieża Eiffle'a z mnóstwem szczegółów. Nie chciałam jej przyjąć, była zbyt droga. Picasso (tak przedstawił się artysta) po prostu mi ją zapakował, potem zaczął pytać, który jeszcze mi się podoba. Lekko zdeformowana Wieża, która tańczy. Tego jednak nie powiedziałam, musiał sam to zgadnąć, bo spakował mi również ją. Moje wzbranianie się i wątpliwości skwitował krótkim "nie musisz mi płacić, dobrze zarabiam, tu jest dużo turystów, niech oni płacą". ;) Ach, nie mówiąc już o zniżkach, możesz porozmawiać z młodymi sprzedawcami o piłce nożnej i Euro w Polsce i nagle sami proponują Ci 20 zamiast 35 euro za obraz, z którego zakupu od razu zrezygnowałaś, spojrzawszy tylko na cenę. Co nie znaczy, że nigdy się nie targowałam. ;)

W sierpniowym Vogue'u znany fotograf Mario Sorrenti mówi o duszy Paryża, wskazując jego seksualność, ma całkowitą rację. Inni określają miasto Stolicą Mody, Miastem Artystów. A ja?... Mój Paryż składa się z kilometrów ulic, przepięknych kamienic, gotyckich kościołów, bazylik i katedr, w których promienie słoneczne przechodzą przez niesamowite witraże, zamieniając się w kolorowe plamki na kamiennych posadzkach. Paryski błękit odbija się w szklanej piramidzie przy Luwrze. Zielone fale Sekwany obejmują Katedrę Notre-Dame, a gargulce wpatrują się w odległą Wieżę Eiffle'a. Uliczni sprzedawcy starych książek chowają się przed słońcem, zakochani wieszają kłódki ze swoimi imionami na Moście Artystów. Słodki smak konfitury z kasztanów w naleśnikach, w powietrzu unosi się zapach spadających żółtych liści, choć słońce przyjemnie ogrzewa odkryte ramiona. Siadam na krawężniku, przymykam oczy i z zachwytem wsłuchuję się w dźwięki muzyki jazzowego kwartetu, czuję, jak rozprostowuje się cała moja dusza, każdy nerw, oddycham spokojnie i całą sobą chłonę atmosferę miasta. Tak, zdecydowanie tak, Paryż jest naprawdę bardzo zmysłowy...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Cel: realizacja marzenia

Marzenia sprawiają, że nasze życie staje się kolorowe: nabiera barw, rumieńców. Dzięki nim wszystko staje się piękniejsze.

Przychodzi jednak moment, że myślenie o niebieskich migdałach staje się niewystarczające. Chcesz, by sen stał się rzeczywistością. Zaczynasz planować, podejmować decyzje. W ten oto sposób marzenie staje się celem.

Kiedyś marzyłam o tym, by wyjechać do Francji. Coś przyciągało mnie do tego kraju, dlatego z ogromnym zapałem (ku zdumieniu koleżanek z klasy) uczyłam się francuskiego w liceum, próbowałam odzywać się na lekcjach, poprawiać oceny, a nad nauką słówek spędzałam kolejne cenne popołudniowe minuty. Marzenie urzeczywistniło się zeszłego lata. Choć początkowo przerażała mnie perspektywa samodzielnego wyjazdu, nie wycofałam się. Wyjechałam i mieszkałam tam całe 6 tygodni.

W tym roku będzie podobnie. Lekki strach połączony z wielką radością i podekscytowaniem. Wiem, że będę tęsknić, ale lubię wracać do domu, gdzie zawsze ktoś czeka.

A wrócę niebawem, tutaj też. Pod koniec następnego miesiąca. Nie zapomnijcie o mnie! ;) I trzymajcie kciuki.




PS Moje zeszłoroczne francuskie odkrycia?...

Po 1 - uśmiech skraca dystans, to takie francuskie przysłowie. Prawdziwe, zwłaszcza wtedy, gdy nie znasz słówek. :)

Po 2 - "oni naprawdę mówią po francusku". Brzmi śmiesznie, ale to była moja pierwsza myśl po wyjściu z autokaru.

Po 3 - Bóg wszędzie mówi po polsku, nawet jeśli ksiądz czyta w Ewangelii, że Jezus mówi jak wzorowy Francuz. ;)

niedziela, 15 lipca 2012

Ocenie podlega...

Sobota wieczór, domówka u znajomych. Głośna muzyka, dom pełen ludzi, przekąski i napoje na osobnych małych stolikach, porozstawiane gdzie tylko się da. Część gości siedzi wygodnie na skórzanych sofach, reszta tańczy w piwinicy na parkiecie, niektórzy stoją na balkonie i, otoczeni dymem, wypalają kolejne papierosy. Wybuchy śmiechu i gwar rozmów. Środek imprezy.

W pewnym momencie podchodzi do mnie koleżanka i pyta o zdanie na temat jednego z chłopaków. Spotykają się od niedawna, zastanawia się, czy coś z tego będzie. - No i co o nim myślisz? - ponawia pytanie. A ja jestem w kropce. Wcale go nie znam, rozmawiałam z nim raz i to przez kilka sekund, choć wydaje się sympatyczny, to nie w moim typie i ja bym się z nim nie spotykała. Tyle że tu nie chodzi o mnie, tylko o nią.

Nie lubię wydawać ocen na czyjś temat - można się na tym bardzo łatwo przejechać. W liceum miałam polonistkę, której z całego serca nie lubiłyśmy. Ze wzajemnością. Traktowała nas jak ludzi ułomnej kategorii.  Na jednej z lekcji, na którą nikt nie przeczytał zadanej lektury, kazała nam wyjąć książki, by po kilku minutach stwierdzić, że "patrzenie na nasze twarze nie jest dla niej atrakcyjne". Wyszła za drzwi i nie muszę chyba mówić, że po chwili przyszła dyrektorka. Można by określić tę nauczycielkę jakimś dosadnym epitetem, ale... Byłoby to nie w porządku. Ta kobieta minęła się z powołaniem. Chciała być lekarzem, uwielbiała biologię, chemię... Matka kazała jej iść na polonistykę, bo taka była akurat potrzeba. Poszła. Na studiach dostawała świetne oceny, była zdolna. Tyle że to nie było to, co chciała robić. Mój rocznik był ostatnim, który uczyła. Teraz pracuje w hospicjum, pomaga chorym. I podobno wreszcie jest naprawdę szczęśliwa. Łatwo kogoś oceniać po sposobie, w jaki się zachowuje, ale należy spojrzeć głębiej, zastanowić się nad przyczynami, a nie wydawać jakieś pochopne i - co gorsza! - krzywdzące sądy.

Wiem, że ja też jestem oceniana, choć na co dzień wcale o tym nie myślę. Powiedzmy sobie - to byłoby coś okropnego, takie myślenie o tym, że ktoś cię nieustannie obserwuje, uważnie rejestruje każde twoje słowo, gest, każdą postawę, zachowanie, twój strój, fryzurę, makijaż, paznokcie i na tej podstawie wydaje swój werdykt. Myślenie, że tak właśnie dzieje się w każdej sekundzie, gdziekolwiek jesteś, byłoby paraliżujące, odbierałoby zdolność normalnego funkcjonowania.

Dlatego zazwyczaj nie przejmuję się tym, co mówią inni. Nie znaczy to, że nie mam autorytetów czy nie przyjmuję do siebie słów krytyki czy czasem nawet bardzo trudnej prawdy. Nie o to chodzi. Nie słucham cudzych opinii na mój temat, po prostu.

To matka Marcelina (założycielka mojego liceum a także tamtejszego zakonnego zgromadzenia) mówiła, co robić, gdy ktoś powie ci, że jesteś ładna. Otóż, należy grzecznie podziękować i pomyśleć, że dla jednych jesteś ładna, dla innych nie, a jesteś tak naprawdę taka, jaką widzi cię Bóg. Każda ocena jest względna i subiektywna, wszystko to rzecz gustu. (A skoro niektóre panie noszą plastikowe tipsy, a panowie rurki i obcisłe koszulki i to im się naprawdę podoba, to chyba nie chcesz zostać uznanym za ładną w opinii każdego człowieka?...)

Dlatego chcę Ci powiedzieć jedno: nie martw się, gdy ktoś źle Cię oceni, gdy jego opinia na Twój temat daleka jest od prawdy. Nie słuchaj negatywnych słów, które mogłyby sprawić Ci przykrość, niech spłyną po Tobie jak po kaczce. Przyjmujmy krytykę, ale tylko tę konstruktywną. Żadne "tak, bo tak", "nie, bo nie" absolutnie nie wchodzą w grę. Jeśli ktoś ocenia Cię niewłaściwie, to... jest to jego problem.  Tylko i wyłącznie jego, nie Twój! (Powtarzaj to sobie do skutku). Ludzie gadają i zawsze będą gadać, Ty nic na to nie poradzisz. Przyjaciel mojego Taty, jeden z producentów z tvp wielokrotnie mówił: "Chcą ludzie gadać, niech gadają. Byle tylko nazwiska nie przekręcili". 


Nos do góry, pierś do przodu i idziemy dalej. Prosto do swojego celu. :)

piątek, 13 lipca 2012

Kolejna zasada dynamiki

Życie jest dynamiczne, stwierdził niedawno jeden z moich kolegów (tych, z którymi to lubię rozmawiać najbardziej). Ma rację. Czasami codzienność wymaga od nas podejmowania szybkich decyzji, w zależności od rozmaitych czynników. Przykład? Wspomniany kolega - jak większość z nas - zawsze uważał, że najpierw kogoś pozna, pochodzą ze sobą dwa lata, potem oświadczyny, rok narzeczeństwa i ślub. Idealny plan, gdzie niemal wszystko jest już dopowiedziane i rozpisane. Ale... rzeczywistość okazała się, jak to zwykle bywa, nieco inna. Poznał tę jedyną, zakochał się ze wzajemnością, po 2,5 miesiącach oświadczył się i za kilka tygodni staną przed ołtarzem. Od pierwszego spotkania do ślubu upłynie zaledwie kilka miesięcy. Tak, życie jest dynamiczne i wymaga szybkiego działania.

Możesz nie dostać się na wymarzone studia. Choć początkowo wali ci się świat, bo plan B nie był w ogóle opracowany, a co dopiero brany pod uwagę. Cóż, stało się. Płacz, rób wyrzuty wszystkim dokoła, przestań odzywać się do znajomych i skasuj konto na fb. Ok, spoko, wolno i tak. Ale jest też inna opcja. Potraktuj to jako szansę. Możesz robić to, co jeszcze nigdy nie przyszło ci na myśl. Na swojej korkowej tablicy przy biurku mam taką piękną pocztówkę - łąka pełna czerwonych maków, a na żwirkowej ścieżce napis: "Nie ma na ziemi sytuacji bez wyjścia, kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno", z wiersza ks. Twardowskiego. A zatem znajdź to okno.  Świat się nie kończy, choć pozornie może tak to wyglądać. Rozpisz sobie wszystkie możliwości, co możesz teraz zrobić. Wszystkie, nawet te głupie. Eliminuj. Nie zamykaj się w sobie ani w ciemnym pokoju. Zacznij działać. Nos do góry, pierś do przodu.

Chciałam w tym roku wyjechać do Francji. Wszystko miałam zaplanowane już od ostatnich wakacji. Wyjeżdżam wtedy i wtedy, jadę tu i tam, potem jeszcze to, wracam, kiedy tylko będę chciała... Tyle że wczoraj moje plany wzięły w łeb. Ktoś wykupił mój bilet i nie mogłam już jechać w piątek. Zamiast tego wolna była środa lub jeszcze następny poniedziałek. Niech będzie środa. Zyskuję 3 dni w wytęsknionym Paryżu... Życie  jest dynamiczne, a ja nie mam zamiaru pozwolić mu przeciekać przez palce.

I Ty też: wstawaj, rób coś. Nie siedź na kanapie. Podejmuj decyzje, nawet te błahe. Żyj pełnią życia. Nie przesypiaj wakacji, ha, tym bardziej swojej młodości. Życie jest dynamiczne i chociaż spróbuj je złapać. Nie pozwól mu odejść - umrzesz, kiedy odejdzie.



* * *

zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
gdy życie odchodzi ode mnie
przywieram do niego
mówię - życie
nie odchodź jeszcze

jego ciepła ręka w mojej ręce
moje usta przy jego uchu
szepczę

życie
- jak gdyby życie było kochankiem
który chce odejść -

wieszam mu się na szyi
krzyczę

umrę jeśli odejdziesz


Halina Poświatowska

środa, 11 lipca 2012

Pomarańcze na horyzoncie

Czasami przychodzą takie dni, gdy zmęczenie nie daje zasnąć. Przysiada się w ciemnym kącie twojego pokoju i wpatruje małymi oczkami. Wraz z nim pojawiają się myśli, ciężkie jak deszczowe chmury, równie trudne do przepędzenia.

Uważa się, że panaceum na zmęczenie psychiczne jest to fizyczne. Zapominasz o tym, co trudne, nierozwiązane, co zaprzątało twoją uwagę. Skupiasz się za to na spalonych słońcem ramionach, bolących plecach czy kolanach. I to jest dobre. Podobno działa również u osób cierpiących na depresję.

Odpoczynek. Norwid twierdził (przyznajmy, że z zadziwiająco językoznawczym zacięciem), że odpocząć to znaczy "począć na nowo". Odrodzić się jak feniks z popiołów.

Nareszcie mamy wakacje, koniec sesyjnych zmagań, nawet jeśli tylko do września. Zapomnij o czekającej kampanii i ciesz się promieniami słońca, nie pozwól jej kłaść się cieniem na tych jasnych dniach. Dniach w kolorze pomarańczy.

 I jak najwięcej takich właśnie dni życzę Wam na te wakacyjne miesiące.








PS Dni w kolorze pomarańczy - kto wie, skąd pochodzi to określenie? :)

czwartek, 31 maja 2012

Historia jednego pantofelka

Jedna para butów może zmienić życie. Nie wierzysz? Spytaj Kopciuszka... ;)



- A ta? - stojąca w otwartych drzwiach zbyt ciasnej przymierzalni dziewczyna spojrzała w lustro i obróciła się w stronę patrzących. Długa do ziemi suknia zaszeleściła czarnym szyfonem. - Chodź, pokaż się. - powiedział tata, po czym obkręcił córkę i wykonał kilka szybkich tanecznych kroków. - Ta będzie dobra - zawyrokował. - Kupimy jeszcze buty na obcasie i będzie idealnie - dodała mama. Kupili, choć cena nie była tu przekonywającym argumentem.

Kilka dni później przyszedł czas na kupno odpowiednich pantofelków. Padał delikatny śnieg, patrzyła na wirujące płatki i chodziła od sklepu do sklepu, szukając w nich najładniejszych i nie droższych od sukienki. Wreszcie weszła do maleńkiego sklepiku obok fotografa i uważnie rozglądała się dokoła. - W czymś pomóc? - zapytała niemłoda tęga ekspedientka. - Tak, szukam butów na studniówkę, muszą być wygodne, średniowysokie i najlepiej nie na tę jedną okazję. - Sprzedawczyni podeszła do półek i otwierała coraz to nowe pudełka. - Nie, te nie, za wysokie, niestabilne, zbyt ciężkie, nieładne, te też nie... - Dziewczyna nie dawała za wygraną. Wreszcie podeszła do półki na przeciwległej ścianie. - Takich szukałam! - przymierzyła i zrobiła nieco komiczny, charakterystyczny dla siebie piruet na jednej nodze. - Te? Ach, wie pani, średnio mi się podobały, ale na kimś wyglądają dużo lepiej... - Sprzedawczyni nie była zadowolona z takiego wyboru, ale cóż, klient nasz pan.

Studniówka była cudowna, niezapomniana i w każdym calu wyjątkowa. Obyło się bez potknięć o długą suknię i poślizgnięć podczas poloneza czy tańczonego z tatą walca. Po balu buty wróciły do pudełka, by światło dzienne ujrzeć dopiero w dniu matur. Wszystkie zdane z imponującym wynikiem.

Na studiach? Zapomniane z powodu wysokich szpilek, potem oddane do szewca (- Oddajesz buty do szewca?! - Słyszała od wielu zaskoczonych i niedowierzających koleżanek. Racja, teraz niczego już się nie naprawia, a raczej szybko wyrzuca, zapomina i czym prędzej wymienia na nowe. To samo tyczy się związków, małżeństw...)

Bardzo stabilne, a zatem doczekały się wyjścia na kolejną imprezę. - Są już zdjęcia na fb, widać Twoje buty - odebrana wiadomość. Tego samego dnia, wychodząc z wydziału po ostatnich zajęciach i dziwiąc się, jak te buty głośno stukają, tuż przy pomniku Kopernika zauważyła starszego pana, siwiutkiego jak gołąbek. Podeszła bliżej, tak, miała rację, był niewidomy i sprawiał wrażenie kogoś, kto właśnie się zgubił i nie potrafi znaleźć drogi. Podeszła więc całkiem blisko i... - Przepraszam - usłyszała całkiem wyraźny (choć niezbyt głośny jak na tak hałaśliwą o tej porze ulicę) głos. - Dzień dobry, czy mogę panu jakoś pomóc? - zapytała, uśmiechając się, ze świadomością, że on i tak tego nie zobaczy. Skoro uśmiech jest jak światło, rozpraszające mroki, to przecież musi przenikać też głos, wibrować w jego dźwiękach jak pięćset milionów dzwoneczków?... - Ach, żeby każdy tak stukał i tupał... - Westchnął starszy pan i skierował do niej swoją prośbę - Zbieram na obiad, czy miałaby pani może 2 zł? - Był bardzo schludnie obrany, budził zaufanie, zupełnie nie wyglądał na bezdomnego czy kogoś zbierającego pieniądze na kolejną butelkę; sprawiał wrażenie kogoś bardzo samotnego. - Proszę poczekać, zaraz zobaczę... - Otworzyła czerwony portfel. Podobno w swoich portfelach ludzie noszą zdjęcia osób, które są im naprawdę bliskie, tak, aby mieć ich zawsze przy sobie. Ona też je nosi, specjalnie szukała portfela z odpowiednio dużą przegródką. - Mam, bardzo proszę. - Położyła lśniącą gładką monetę na wyciągniętej pomarszczonej dłoni i zamknęła ją w uścisku. - Życzę pani dużo, dużo miłości w życiu... - powiedział niewidomy staruszek, a ona odeszła, stukając głośno obcasami. Gdyby każdy tak pukał jak pani...


Choć może brzmi to trochę jak opowieść przedwojennej kucharki (aczkolwiek to wszystko wydarzyło się naprawdę), to dodam jeszcze, że ten staruszek miał rację. Gdyby każdy z nas szedł pewnym krokiem, nie starając się ukryć swojego spojrzenia za ogromnymi czarnymi okularami, gdyby każdy z nas spróbował choć raz przejść się nie zagłuszając odgłosów codziennego życia muzyką w słuchawkach, słowem - gdyby ludzie potrafili być choć trochę bardziej otwarci  na siebie nawzajem, to nie czytalibyśmy tak wielkiej listy ogłoszeń osób przegapionych w codziennym wydaniu Metra. Życie jest krótkie, więc łap tę chwilę zanim przeminie.



wtorek, 29 maja 2012

Między tu a tam

Dworzec kolejowy to miejsce przemiany.
(Sergiej Łukjanienko, Czystopis)

Niektórzy twierdzą, że pobyt na dworcu w jakimś stopniu może zmienić życie. Wydaje się to prawdziwe, biorąc pod uwagę ilość pojawiających się tam myśli, refleksji na temat związków międzyludzkich, relacji, rozstań, powrotów, życia w nieustannej drodze czy wielkim pędzie z prędkością ekspresu Warszawa-Berlin... Można wreszcie pomyśleć o tym, co najważniejsze, co nigdy nie przemija. 

Dworce i lotniska to przecież miejsca obfitujące we łzy przy rzewnych pożegnaniach i powitaniach, pełnych radości. To także niewyjaśnione sytuacje, niewypowiedziane słowa, czasami ucieczki...

Pamiętam przeczytaną kiedyś krótką historię o dwojgu maturzystach na półmetku swoich egzaminów. Spędzili ze sobą piękny majowy dzień, spacerując niespiesznie. Odprowadził ją na peron, odjechała, a on wrócił na dworzec i w samotności czekał na swój autobus. Nie wiedział, że przez kilkanaście minut biła się z myślami, chciała wysiąść z wagonu na następnej stacji, ale... Nie wróciła, zabrakło jej odwagi, bała się przyszłości, tego, co mogłoby to zmienić. Po kilku miesiącach powiedział, że gdyby lepiej znał tamto miasto, ich spotkanie wyglądałoby inaczej. Nie wiedział, że gdyby wtedy zawróciła, prawdopodobnie wszystko potoczyłoby się wtedy zupełnie inaczej. Taki brak odwagi mógłby chyba przytrafić się każdemu z nas... Może mieć jednak ukryte cele, być może oboje są dziś szczęśliwsi.

Carine Roitfeld, światowej sławy paryska stylistka o rosyjskich korzeniach, była naczelna francuskiego Vogue'a mówiła, że lotniska są dla niej miejscem, w którym rodzi się najwięcej pomysłów, a wszystko ze względu na ilość i różnorodność ludzi, od których czerpie inspirację. Doskonale ją w tym rozumiem, podobnie jest przecież z pisaniem. Widzisz scenę, pada kilka słów, wyrazistych lub niemal niezauważalnych gestów i wiesz, że to jest coś, co chcesz namalować swoimi słowami, jak najplastyczniej oddać rzeczywistość...

Czy można lubić dworce?... Jako miejsce docelowe - niekoniecznie z uwagi na (zazwyczaj) mało estetyczny wygląd. Dworzec to jednak etap pośredni, między tu a tam. Kupujesz bilet i, stojąc na peronie czy autobusowym stanowisku, myślami jesteś zupełnie w innym miejscu - pytanie tylko: bardziej tu czy tam? W domu czy u celu podróży?

Żyjąc w przyszłości lub rozpamiętując przeszłość, czasami traci się teraźniejszość...

czwartek, 3 maja 2012

Motywacja

Gdzie jej szukać? W Cosmo czy może na demotywatorach?...


Ja znalazłam w nieco zatłoczonym autobusie. Stałam przy drzwiach, w moim ulubionym miejscu, z którego wyraźnie widać pracę kierowcy i jezdnię tuż przed szybą. Obok mnie - bardzo przystojny mężczyzna w średnim wieku, miał srebrzyście siwe włosy, ciemną karnację, a brązowe oczy przysłonięte czarnymi jak węgiel rzęsami. Wiedziałam, że musi być profesorem, bo kilkakrotnie widziałam go na naszym wydziale. Uwierz, że takiej osoby się nie zapomina. Popatrzył na mnie i zaczął rozmowę, mówił o swojej córce, o pracy ze studentami, o tym, że w dzisiejszych czasach warto (a nawet trzeba!) uczyć się języków obcych. Na koniec tej zaledwie kilkuminutowej wspólnej podróży powiedział, żebym pamiętała i powtarzała sobie jak najczęściej: jesteś najlepsza, ale czasami w słabszej formie.

Cudowne, wspaniałe zdanie, zachęcające do rozpoczęcia przedsesyjnego czy maturalnego maratonu, mobilizujące do wykonania każdej pracy i motywujące do działania. Zdanie, które nie wymaga żadnego komentarza ani tym bardziej rozwinięcia.

Jeśli więc zastanawiasz się, w jaki sposób wzmocnić poczucie własnej wartości, napisz sobie to zdanie wielkimi literami w łazience nad lustrem. Gwoli przypomnienia, powtórzę jeszcze raz: jesteś najlepszy, ale czasami w słabszej formie. Bo to prawda!

środa, 2 maja 2012

W środku spirali

Czasami odnoszę wrażenie, że nasze ludzkie życie wcale nie biegnie tak linearnie, "od początku do końca", że nie jest jakimś konkretnym odcinkiem możliwym do zaznaczenia na osi. Jest bardziej jak spirala, ma początek, a wraz z biegiem czasu zatacza wokół tego punktu coraz szersze kręgi. Jeśli spojrzeć na nią z góry, okazuje się, że chwilami wraca do konkretnego miejsca, choć tworzy w stosunku do niego pewien dystans.

Punktem wyjściowym jest zawsze dom rodzinny, to pierwsze miejsce, w którym wszystko się zaczyna. Po latach z ogromnym sentymentem odwiedzasz rozpadający się domek na drzewie, bez wysiłku wchodzisz na niebotycznie wysokie drzewo, a podczas spaceru po tej samej leśnej ścieżce słuchasz śpiewu tych samych ptaków. Patrzysz na rodziców, dom i wiesz, że to zawsze będzie to najważniejsze miejsce, gdzie ktoś czeka. Potem - oddalasz się od tego punktu, kończysz kolejne szkoły, jeździsz na zjazdy absolwentów, poznajesz coraz więcej ludzi, zdobywasz nowe umiejętności, doświadczenia... Studia, praca, chłopak, dziewczyna, narzeczony, narzeczona, ślub, mąż, żona, dzieci... Co jakiś czas odwiedzasz swój dom, ale to tylko wizyty, a nie powroty.

Kwestia wakacji? Wiele osób lubi jeździć do tych samych miejsc, by poznawać je na nowo. Niektórzy kilkanaście razy czytają te same książki, wiele razy oglądają te same filmy. Zwracając uwagę na inne szczegóły, dowiadują się czegoś nowego o sobie samych.

Lubię wracać do tego, co znane - kolejny raz obejrzeć bajkę z dubbingiem sprzed kilkudziesięciu lat, choć fabułę czy kwestie poszczególnych bohaterów znam już przecież na pamięć. Lubię odwiedzać te same miejsca, bo przecież wiąże się z nimi tak wiele wspomnień.  Czasami myślę, że życie jest za krótkie, że lepiej cieszyć się tym, co jest na wyciągnięcie ręki i daje szczęście zamiast gonić za złudnymi mrzonkami o bardziej zielonej trawie na podwórku sąsiada. Warto poznawać nowe rzeczy, jasne, tyle że trzeba uważać, by się w tym nie zatracić lub - wręcz przeciwnie - do reszty nie zgnuśnieć, siedząc w znanych czterech ścianach. I tym razem przydałoby się znaleźć aurea mediocritas, ale to żadna nowość, bo przecież na tym polega to nasze spiralkowe życie.

sobota, 14 kwietnia 2012

Być to nie tylko istnieć

Nie będzie to dla nikogo żadnym wielkim odkryciem, jeśli powiem, że każdy z nas chce być ważnym czy - co najmniej - zauważanym. Ktoś powiedział, że przeciwieństwem miłości wcale nie jest nienawiść, tylko... obojętność.

By jak najlepiej wyrazić swoją myśl, posłużę się krótką scenką rodzajową. Obiad w restauracji w gronie znajomych, przy stole siedzą także dzieci. Kelnerka przyjmuje zamówienia. W pewnym momencie rysik stemperowanego ołówka zatrzymuje się na papierze, a wzrok kelnerki pada na kilkuletniego chłopca. - Co dla ciebie? - pyta. - Poproszę bułkę. - Bułkę? Jaką bułkę? Surówka z marchewki, ziemniaczki i do tego filet z kurczaka - odpowiada matka chłopczyka i wyczekująco spogląda na kelnerkę, która wydawała się kompletnie nie słyszeć jej słów. - A z czym chcesz swoją bułeczkę? - zapytała, ignorując poprzednią wypowiedź. Z serem i keczupem - odpowiada zadowolony malec. Gdy kelnerka odchodzi, chłopczyk mówi do mamy - Mamo, widziałaś, ta pani uwierzyła, że ja tu jestem tak naprawdę!

W naszym otoczeniu jest mnóstwo osób, które znaczą dla nas tyle, co meble - po prostu i już. Tymczasem tak wielu ludzi chciałoby istnieć naprawdę. Zamiast siedzieć cały dzień przed szklanym ekranem, może warto byłoby spojrzeć na tych, którzy są tuż obok? Zaprosić na herbatę, na spacer, do kina lub chociaż zwyczajnie zapytać "co słychać"?...

Mamy wiosnę, a wiosna wszystkiemu sprzyja. :)

środa, 4 kwietnia 2012

Cieknące zegary

Co ma wspólnego tytuł obrazu Salvadora Dali z aktualną sytuacją na niektórych uniwersytetach? Surrealistyczną wizję gospodarowania czasem.

Dwa tygodnie temu WDiNP (taaak, ten największy i najlepszy w kraju) ogłosił godziny dziekańskie w piątek, odwołując jednocześnie zajęcia aż do godz. 11:30, czyli do samego południa. Powód? By studenci zacnego wydziału mogli jak najintensywniej wybawić się dzień wcześniej na wielkopostnej megaimprezie połowinkowej w jednym z klubów.

Jutro Wielki Czwartek, w Kościele rozpocznie się Triduum, dla niektórych będzie to po prostu dzień powrotu do domu na czas Świąt. Tak czy inaczej - dzień inny niż wszystkie. Co na to uczelnie?... UW - o godzinach dziekańskich ani słowa. WUM? Zajęcia trwają do piątku włącznie - w zamian przyszli lekarze świętować będą cały powielkanocny tydzień. Najgorzej przedstawia się sytuacja na PW, gdzie niektórzy studenci będą pisać kolokwium tuż po godz. 17. UKSW - rzecz jasna - ma wolne, podobnie jak wszystkie polskie szkoły.

Chyba nikt nie powie, że ci, dla których ten czas ma jakiekolwiek (religijne, tradycjne, kulturowe, rodzinne etc.) znaczenie, nie są tu w jakiś sposób dyskryminowani. 

wtorek, 3 kwietnia 2012

Milowy krok

Ktoś kiedyś powiedział, że dobry film to taki, który pozostawia po sobie niezatarty ślad. „Zielona Mila - film, który warto obejrzeć”, taką jednozdaniową recenzję usłyszałam od znajomych. Obejrzałam i… brakuje mi słów, by móc opisać moje wrażenie.

Mogłabym powiedzieć o niesamowitej muzyce, tak perfekcyjnie stopionej z wydarzeniami, że niedostrzegalnej. Jej obecność, poprzedzoną kilkunastosekundową ciszą, dostrzegasz dopiero po filmie. Aktorzy? Ha, muszą być kimś więcej niż zwykłymi odtwórcami ról, skoro o obsadzie zaczynasz myśleć dopiero wtedy, gdy pojawią się nazwiska po scenie finałowej. Scenografia? Akcja rozgrywa się przede wszystkim w więziennym bloku, gdzie główną rolę odgrywa zielona posadzka na korytarzu.

Co z fabułą? O czym opowiada ten trzygodzinny film? O amerykańskim więzieniu – skazanych i strażnikach? O sile wspomnień, których nie jest w stanie zatrzeć upływający czas, o bagażu doświadczeń, który daje o sobie znać przytłaczającym ciężarem, czy tego chcesz, czy nie? O przyjaźni między skazanym a strażnikiem - postaciami stojącymi na przeciwległych biegunach? O Bogu i Jego cudach? Czy może wreszcie o życiu, o jego trudnych kolejach, zbrodniach, niewyobrażalnym okrucieństwie, żalu, przebaczeniu, empatii, miłości?...

Jednocześnie z pojawieniem się napisów końcowych, pojawia się cały szereg pytań, na które nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć. Wraz z nimi przychodzą rozmaite refleksje na temat istoty ludzkiego życia, sensu mojego i twojego życia. Każdy z nas idzie swoją zieloną milą, każdy w swoim tempie. Uspokoiwszy szalone bicie serca, mając w pamięci piosenkę z oglądanego przez Johna filmu, (heaven, I’m in heaven…), mogę śmiało powiedzieć, że czarnoskóry mężczyzna zaraził życiem również mnie.

Polecam, choć pewnie upłynie wiele czasu, nim zdobędę się na odwagę i ponownie obejrzę ten film.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Wilczy apetyt


Chyba nikogo nie dziwi już moda na bycie slim&fit. Czekając aż wejdzie z naszych lodówek do życia w związkach, odstaw słodyczowe bomby kaloryczne i jedz owsiane ciasteczka. Nie wszystko złoto, co się świeci, nie zawsze to, co wygląda zachęcająco, jest takim w rzeczywistości.

Sytuacja z życia codziennego: jesteśmy na tradycyjnych urodzinach. W pewnym momencie na stole pojawia się tort - duży, okrągły, cały w bitej śmietanie, przekładany puszystą warstwą kremu i ozdobiony cukrowymi różyczkami. Krótko mówiąc - mistrzostwo sztuki cukierniczej. Świeczki zostały zdmuchnięte, sto lat odśpiewane, po chwili na naszym talerzyku pojawia się ogromna porcja apetycznie wyglądającego ciasta. Próbujesz i... w tym momencie zaczyna się prawdziwy problem. Bo tort jest... co tu dużo mówić, okropny - suchy, zapychający biszkopt, ciężki maślany krem, przesłodzona śmietana... Kropką nad i są sztuczne cukrowe wisienki lub marcepanowe różyczki. Jubilat patrzy, dumna autorka pyta, czy smakuje, a ty nie wiesz, co z tym fantem zrobić. Łyżeczka za łyżeczką, gospodyni proponuje coś do picia, prosisz o mocną, gorzką herbatę, wreszcie - zmęczyłeś, możesz odetchnąć spokojnie, uprzejmie aczkolwiek stanowczo odmawiasz dodatkowej porcji czy zabrania części tego cuda ze sobą, wykazując się niesłychaną asertywnością i taktem. Wracasz do domu i cierpisz na awersję do wszelkiego rodzaju wyrobów cukierniczych.

- To zrób mi mały research  i znajdź jakieś cytaty z XYZ, wiesz, tego aktora - słyszę w redakcji, gdzie już od poniedziałku panuje spore zamieszanie, a wszystko z powodu produkcji nowego numeru. Ok, włączam przeglądarkę i szukam wypowiedzi tego faceta do rubryki deser. Jest. Na planie filmowym poznał swoją przyszłą żonę, wzięli ślub w '97 roku, mają trójkę dzieci. Wspaniałomyślnie adoptował także jej syna z poprzedniego związku i został ojcem chrzestnym córki Kate Moss, z którą to przyjaźniła się jego żona. W październiku 2003 r. małżeństwo definitywnie się rozpadło, a modelka zwolniła go ze wszystkich obowiązków, które powinien pełnić jako chrzestny jej dziecka. Kolejną partnerkę poznał ponownie na planie. Para zaręczyła się w grudniu 2004 r., ale ich związek rozpadł się po prawie 2 latach, kiedy to... aktor przyznał się publicznie do romansu z nianią swoich dzieci. W lipcu 2009 ogłosił, że po raz 4 zostanie ojcem po krótkiej (aczkolwiek bardzo intensywnej) znajomości z amerykańską modelką. Boże Narodzenie 2009 na Barbadosie spędził już jednak z panią numer 2, z którą rozstał się przed romansem z modelką. Święta - rodzinne, przecież z trojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa. W lutym 2011 ponownie się rozstali.

Takie ciacho na deser? Ktokolwiek ma ochotę na takie ciacho?... Uwaga, może przyprawić o niestrawności lub stanąć ością w gardle. Ciacho, po którym zostaje duży brzuch, bynajmniej nie z przejedzenia. Ciacho, które przyprawia o mdłości, nie tylko te poranne. Ciacho, na które patrzysz z obrzydzeniem, mimo że wygląda bardzo zachęcająco. Jedni cierpią na otyłość, inni leczą złamane serca. Panaceum? Poskramiamy wilczy apetyt. Ograniczamy słodycze, bo, jak wiadomo, to ich przeciwieństwo, czyli sól, nadaje życiu smak.


wtorek, 27 marca 2012

Siła grawitacji


Nie trzeba być potomkiem Newtona, by zrozumieć prostą rzecz - prawo grawitacji. Upuszczony na łazienkową posadzkę flakonik perfum z pewnością rozpryśnie się na milion kawałeczków (im droższa zawartość, tym drobniejsze szkło i większe prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzenia). Wirujące na wietrze płatki śniegu wreszcie opadną na ziemię, a przypadkowa łza spłynie po policzku i zostawi mokrą plamkę na kołnierzyku koszuli.

Trzeba przyznać, że na co dzień skutecznie walczymy z tym prawem. Panie noszą odpowiedni rodzaj bielizny, a panowie utrwalają swoje nastroszone, często naprawdę misterne i czasochłonne fryzury mniejszą lub większą ilością żelu czy innych specyfików. Latamy samolotami, paralotniami et cetera. Wreszcie - bujamy w obłokach czy podskakujemy z radości.

Są jednak takie dni, kiedy brakuje nam sił na tę - może nierówną? - walkę. Kołdra staje się niesamowicie ciężka, a podniesienie powiek przypomina poranną gimnastykę w kabaretowym wydaniu. Grawitacja - opadające kąciki ust, powłóczące po chodniku stopy, podcięte skrzydła, które nie potrafią wzbić się w przestworza, by pozostawić wszystkie nasze ludzkie przyziemne sprawy.

W smutku jak gdyby grawitacja ziemska bierze górę nad dynamiką życiową, która jej się przeciwstawia,

pisał Antoni Kępiński.

I co możemy z tym zrobić? Sprawa jest prostsza, niż może się wydawać. Po pierwsze - trzeba wstać. Całkiem serio - wstać i rozejrzeć się dokoła. Wyprostować się i popatrzeć na świat z innej perspektywy. Po drugie - wyjść: do ludzi, na zewnątrz, ze swojej skorupki, czterech ścian. Po trzecie - szukać inspiracji, bo nawet w kolorowym magazynie w poczekalni można znaleźć coś ciekawego. Patrzeć w niebo i nie poddawać się działaniu tej obezwładniającej siły, walczyć z nią każdego dnia, bo przecież (pozostając w kręgu terminologii z fizyki) każdy z nas ma ku temu potencjał.

czwartek, 22 marca 2012

Cena doświadczenia

Czasami robimy coś bez przekonania - ot, po prostu - chodzimy do nieciekawej pracy czy automatycznie wykonujemy pewne czynności. Jeśli do tego zastanawiamy się, po co i dlaczego to robimy, już jest dobrze. Jeśli nie, to ten fakt naprawdę nikogo wcale nie zdziwi.

Rok temu, jak na typowego studenta przystało, pracowałam w Call Center. Do tej pory pamiętam charakterystyczny dźwięk w słuchawce, sygnalizujący odebrane połączenie. W tamtym czasie skontaktowałam się z 1024 nieznanymi osobami. 3 tygodnie takiej pracy (a tak naprawdę to tylko kilka-kilkanaście dni) to zaledwie mały epizod w czasie całego roku akademickiego. Wydawać by się mogło, że nie wniesie do mojego życiorysu nic poza niechęcią do okolic tamtego biurowca i nową parą butów w szafie. Choć zabrzmi to nieco patetycznie, to całkiem szczerze powiem, że dziś przekonałam się, że tamta króciutka praca dała mi coś jeszcze - dużą pewność siebie podczas rozmów telefonicznych z nieznajomymi ludźmi. W tym przypadku nieznajomymi to nieodpowiednie słowo, bo kiedy po drugiej stronie słyszysz Nergala, Krzysztofa Hołowczyca, Patrycję Kazadi czy żonę Roberta Więckiewicza, okazuje się, że nie dość, że to wcale nie są nieznajomi, to rozmowa z nimi wygląda kompletnie inaczej, a ty (co najważniejsze!,) bez trudu potrafisz się w niej odnaleźć.

Do czego zmierzam? Chcę powiedzieć, że warto próbować swoich sił i robić różne, nawet całkiem dziwaczne rzeczy, takie jak latanie po CH na skrzydłach aniołka w okresie przedświątecznym czy udział w zaplanowanej na dzień ciszy wyborczej manifestacji z transparentami "Głosuj na... Mazury!". Warto zdobywać nowe doświadczenia, nowe umiejętności, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy mogą nam się przydać. Z pozoru najbłahsze czynności, rzeczy najmniej związane z twoją wymarzoną pracą mogą ci bardzo pomóc w osiągnięciu wyznaczonych celów. Najgorsze, co można zrobić to siedzieć cicho w pokoju i myśleć: "co by było gdybym..." 

Jeśli nad czymś się wahasz, odwagi! Chwyć tego byka za rogi i spróbuj, bo życie na pewno nie polega na siedzeniu z założonymi rękoma.

Co skraca mi czas? -Działanie! Co go wydłuża niemiłosiernie? - Bezczynność! 

pisał Goethe. A zatem... do dzieła! Budzimy się z zimowego snu. Od dziś mamy wiosnę, a przecież... wiosna wszystkiemu sprzyja. ;) 





PS Moja najmłodsza siostra ma dziś 16 urodziny, wszystkiego najlepszego! ;)


czwartek, 15 marca 2012

Przeprowadzka

Dzisiejsze społeczeństwo jest o wiele bardziej mobilne niż jakieś 100 lat temu. Dziś nie trzeba martwić się o zmęczone konie czy przejezdność dróg. Wystarczy wsiąść do zatankowanego samochodu i rozpocząć swoją wielką podróż w nieznane.

Możesz mieszkać, gdzie tylko chcesz. Mglisty Londyn z five o'clockiem, modny Paryż u stóp Wieży Eiffle'a, roztańczone Rio w słonecznej Brazylii?... Wybór jest ogromny, mimo że ograniczony przez prawa fizyki i zasoby portfela.

W tym roku nie planuję żadnej przeprowadzki poza właśnie tą jedyną - zmieniam adres mojego bloga. Tym razem nie chodzi o żaden nowy etap, choć pewnie to też się z tym wiąże. Bezpośrednia przyczyna jest bardzo prozaiczna - onetowa grafika jest mało estetyczna i przepełniona reklamami. A w życiu chodzi o to, by pokonywać kolejne stopnie w swoim rozwoju i wciąż coś udoskonalać. Przecież bez tego nadal mieszkalibyśmy w szałasach. ;)

Nie usunę poprzedniej wersji bloga, zawsze można tam zajrzeć. http://jedna-kreska.blog.onet.pl/

Pozdrawiam i stawiam kolejny pierwszy krok. :)