środa, 2 maja 2012

W środku spirali

Czasami odnoszę wrażenie, że nasze ludzkie życie wcale nie biegnie tak linearnie, "od początku do końca", że nie jest jakimś konkretnym odcinkiem możliwym do zaznaczenia na osi. Jest bardziej jak spirala, ma początek, a wraz z biegiem czasu zatacza wokół tego punktu coraz szersze kręgi. Jeśli spojrzeć na nią z góry, okazuje się, że chwilami wraca do konkretnego miejsca, choć tworzy w stosunku do niego pewien dystans.

Punktem wyjściowym jest zawsze dom rodzinny, to pierwsze miejsce, w którym wszystko się zaczyna. Po latach z ogromnym sentymentem odwiedzasz rozpadający się domek na drzewie, bez wysiłku wchodzisz na niebotycznie wysokie drzewo, a podczas spaceru po tej samej leśnej ścieżce słuchasz śpiewu tych samych ptaków. Patrzysz na rodziców, dom i wiesz, że to zawsze będzie to najważniejsze miejsce, gdzie ktoś czeka. Potem - oddalasz się od tego punktu, kończysz kolejne szkoły, jeździsz na zjazdy absolwentów, poznajesz coraz więcej ludzi, zdobywasz nowe umiejętności, doświadczenia... Studia, praca, chłopak, dziewczyna, narzeczony, narzeczona, ślub, mąż, żona, dzieci... Co jakiś czas odwiedzasz swój dom, ale to tylko wizyty, a nie powroty.

Kwestia wakacji? Wiele osób lubi jeździć do tych samych miejsc, by poznawać je na nowo. Niektórzy kilkanaście razy czytają te same książki, wiele razy oglądają te same filmy. Zwracając uwagę na inne szczegóły, dowiadują się czegoś nowego o sobie samych.

Lubię wracać do tego, co znane - kolejny raz obejrzeć bajkę z dubbingiem sprzed kilkudziesięciu lat, choć fabułę czy kwestie poszczególnych bohaterów znam już przecież na pamięć. Lubię odwiedzać te same miejsca, bo przecież wiąże się z nimi tak wiele wspomnień.  Czasami myślę, że życie jest za krótkie, że lepiej cieszyć się tym, co jest na wyciągnięcie ręki i daje szczęście zamiast gonić za złudnymi mrzonkami o bardziej zielonej trawie na podwórku sąsiada. Warto poznawać nowe rzeczy, jasne, tyle że trzeba uważać, by się w tym nie zatracić lub - wręcz przeciwnie - do reszty nie zgnuśnieć, siedząc w znanych czterech ścianach. I tym razem przydałoby się znaleźć aurea mediocritas, ale to żadna nowość, bo przecież na tym polega to nasze spiralkowe życie.

4 komentarze:

  1. Tak mi się przypomniało... Dwa lata temu dojeżdżałam do pracy do Warszawy z domu, 50 km codziennie. I - no właśnie, w autobusach też coś się dzieje z czasem. Jest ściśle wyznaczony przez rozkład jazdy, ale pasażer pozostaje poza nim. Niezależnie od tego, co ma akurat do załatwienia, niczego nie przyspieszy ani nie spowolni. Ma za to szansę usłyszeć w radiu piosenkę, która chodziła mu po głowie od dłuższego czasu, ale której za nic nie mógł sobie przypomnieć. Denerwuje się, jak ludzie mogą opowiadać takie głupoty, jakie opowiadają, rozmawia z przypadkowym człowiekiem, opoiadającym, jak to dawno temu, w latach młodości, jeździł codziennie kolejką grójecką na dworzec Południowy. Wiem, nic w tym odkrywczego. Ale ten czas naprawdę płynie wtedy inaczej, całkiem inaczej niż normalnie. Jak tu nie lubić autobusów? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Aniu za ciekawe spostrzeżenie! Masz rację, w autobusie jest się poza czasem, niedługo większość z nas - oby nie! - doświadczy tego podczas majówkowych powrotów do Stolicy... ;) Tak, w autobusach czas płynie zupełnie inaczej, można pomyśleć o wszystkich codziennych sprawach i - choć autobus posuwa się naprzód - można zatrzymać się w tym swoim zabieganiu i pomyśleć o tym, co naprawdę ważne, co przecieka nam przez palce, wreszcie - że świat nie kręci się wokół nas i nad pewnymi rzeczami, takimi jak korki, po prostu nie jesteśmy w stanie zapanować.

      Usuń
  2. Ja ciągle zataczam takie kręgi. Ciągle wracam do miejsc,zapachów,smaków i obrazków. Uwielbiam myśleć o przyszłości,ale kocham też przeszłość bo dzięki niej jestem kim jestem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, cieszę się, że nie jestem w tym sama! ;) Marzenia i wspomnienia mogą poprawić naszą teraźniejszość. :)

      Usuń