wtorek, 3 kwietnia 2012

Milowy krok

Ktoś kiedyś powiedział, że dobry film to taki, który pozostawia po sobie niezatarty ślad. „Zielona Mila - film, który warto obejrzeć”, taką jednozdaniową recenzję usłyszałam od znajomych. Obejrzałam i… brakuje mi słów, by móc opisać moje wrażenie.

Mogłabym powiedzieć o niesamowitej muzyce, tak perfekcyjnie stopionej z wydarzeniami, że niedostrzegalnej. Jej obecność, poprzedzoną kilkunastosekundową ciszą, dostrzegasz dopiero po filmie. Aktorzy? Ha, muszą być kimś więcej niż zwykłymi odtwórcami ról, skoro o obsadzie zaczynasz myśleć dopiero wtedy, gdy pojawią się nazwiska po scenie finałowej. Scenografia? Akcja rozgrywa się przede wszystkim w więziennym bloku, gdzie główną rolę odgrywa zielona posadzka na korytarzu.

Co z fabułą? O czym opowiada ten trzygodzinny film? O amerykańskim więzieniu – skazanych i strażnikach? O sile wspomnień, których nie jest w stanie zatrzeć upływający czas, o bagażu doświadczeń, który daje o sobie znać przytłaczającym ciężarem, czy tego chcesz, czy nie? O przyjaźni między skazanym a strażnikiem - postaciami stojącymi na przeciwległych biegunach? O Bogu i Jego cudach? Czy może wreszcie o życiu, o jego trudnych kolejach, zbrodniach, niewyobrażalnym okrucieństwie, żalu, przebaczeniu, empatii, miłości?...

Jednocześnie z pojawieniem się napisów końcowych, pojawia się cały szereg pytań, na które nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć. Wraz z nimi przychodzą rozmaite refleksje na temat istoty ludzkiego życia, sensu mojego i twojego życia. Każdy z nas idzie swoją zieloną milą, każdy w swoim tempie. Uspokoiwszy szalone bicie serca, mając w pamięci piosenkę z oglądanego przez Johna filmu, (heaven, I’m in heaven…), mogę śmiało powiedzieć, że czarnoskóry mężczyzna zaraził życiem również mnie.

Polecam, choć pewnie upłynie wiele czasu, nim zdobędę się na odwagę i ponownie obejrzę ten film.

9 komentarzy:

  1. Uwielbiam pana Johna Coffeya, którego nazwisko jest jak kawa, tylko inaczej się pisze:) Film jest niezwykły... Nigdy nie przegapiłam okazji, by go obejrzeć kolejny raz, gdy puszczali w telewizji. Jeden z tych, które za każdym razem ogląda się jakby po raz pierwszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę oglądałaś go kilka razy?! Nie wiem, czy zdobędę się na taką odwagę. Film niezapomniany, dostarcza ogromnych przeżyć, myślałam, że wyskoczy mi serce. Jak dla mnie - zbyt silne emocje, może jestem zbyt empatyczna?... Mimo to - warto.

      Usuń
    2. Hmm... No, serio. Jak byłam mała, to ciągle oglądałam takie "przeżyciowe" filmy - tak je nazywałam ;p Bo moi rodzice takie oglądali. Siadałam wtedy z nimi, mimo że pewnie czasem były zbyt poważne dla mojego małego rozumku i pewnie nieraz sobie je jakoś spłaszczałam, by na swój sposób zrozumieć. Tak czy siak zawsze lubiłam przeżywać silne emocje, tkliwe historyjki i komedie romantyczne oglądam tylko od święta, raczej po to, by odpocząć.

      W pewnym sensie oglądanie takich poważnych filmów przyzwyczaja do przeżywania silnych emocji. To tak jak np. z działalnością w wolontariacie. Gdy w gimnazjum poszłam pierwszy raz do domu dziecka, po powrocie do domu płakałam cały dzień. Potem już nie płakałam i nie przeżywałam tego tak mocno, co nie znaczy, że moja empatia zmniejszyła się. Byłam raczej właśnie bardziej gotowa do podjęcia konkretnych działań, przestałam skupiać się tylko na tym, co sama przeżywam... Tak myślę :)

      Usuń
    3. Wiem, ale co innego być z żywymi ludźmi, a co innego wpatrywać się w ich poczynania na srebrnym ekranie, gdzie nijak nie wpłyniesz na ich los. Przez pewien czas również jeździłam do domu dziecka czy opieki społecznej dla starszych ludzi. Przestałam, kiedy zmarła staruszka, która za każdym razem brała mnie za swoją synową lub ewentualnie wnuczkę. To chyba nie dla mnie, wiesz, są różni ludzie, różne typy charakterów i różna odporność. Nie każdy może być lekarzem lub policjantem, tak przykładowo, i brać bezpośredni udział w ludzkich dramatach.

      Usuń
    4. Ja jakoś szczególnie nigdy nie przeżywałam filmów, bo wiem, że to wszystko jest nagrane. Nawet jeśli na faktach autentycznych, to przecież miało już miejsce, a to, co widzimy, to tylko gra aktorów, którym zdecydowanie krzywda się nie dzieje. Nieraz płakałam na filmach - ze wzruszenia, współczucia lub gdy uświadamiałam sobie, jak okrutny może być człowiek, ale nigdy jakoś tak tego nie odbierałam, że "tego nie dam rady oglądać". Czasem tylko odwracam twarz na bardzo drastycznych scenach. Jedyne filmy, których nie oglądam i już to horrory, bo nie chcę sama sobie robić krzywdy. A i thrillery oraz większość filmów akcji, bo za tymi po prostu nie przepadam:)

      Na pewno masz rację z tymi różnymi charakterami i różną odpornością. W sumie nie jestem aż tak mądra, by to oceniać. Zawsze patrząc na siebie i to jak sama się zmieniam, myślałam, że to kwestia doświadczenia i przyzwyczajenia, że np. lekarz początkowo wszystko nadmiernie przeżywa, a potem pracuje z większym spokojem, chociaż wciąż nie jest mu to wszystko obojętne. Zresztą najlepszy lekarz to ten wrażliwy, który rozumie pacjenta i gotów jest razem z nim płakać, moja mama odwiedziła już tylu lekarzy, że trochę o tym wie... Albo np. jak ktoś przeżyje śmierć osoby bliskiej, to zaczyna rozumieć, że obcowanie z bólem i śmiercią, mimo że jest straszne, to jest bardzo ludzkie i nie powinno się przed tym uciekać. Zresztą często jak ktoś przeżyje jakąś osobistą tragedię, to angażuje się w jakieś dzieła charytatywne itp., mimo że wcześniej się tego bał.

      Ale tak jak napisałam - nie generalizuję, mówię tylko o tych kilku przypadkach, które znam. Nie jestem psychologiem i nie znam się na psychice ludzkiej.:)

      Usuń
    5. Ja też się na tym nie znam i dlatego mogę mówić na znanych przykładach. Wiesz, myślę, że lepiej się na niej zbyt dobrze nie znać, przypomnij sobie te eksperymenty na temat ludzkich skłonności do popełniania zła z naszych ćwiczeń z psychologii dla nauczycieli. O pewnych rzeczach chyba lepiej po prostu nie wiedzieć. ;)

      Usuń
  2. Mój tato uwielbia ten film, może go oglądać choćby i co tydzień. Ja zaś nie potrafię wytrwać, mija parę minut i zaczynam się męczyć, moja kolejnych parę minut i wychodzę, obiecując sobie,że kiedyś dotrwam do napisów końcowych. Widocznie mój czas jeszcze nie nadszedł na taki rodzaj fabuły, zawsze byłam nadwrażliwcem, co wszystko bierze zbytdosłownie..

    OdpowiedzUsuń
  3. Racja - tylko że jak nie brać zbyt dosłownie obrazu, który jest aż tak dosłowny? Tam nie ma niedopowiedzeń, prawie wszystko pokazane wprost, zwłaszcza jeśli chodzi o okrucieństwo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jednej strony można sobie wytłumaczyć,że to tylko film, ale z drugiej... Nie, zostawię sobie ten film w szufladce " obejrzę jak dorosnę emocjonalnie"...

    OdpowiedzUsuń